niedziela, 23 marca 2025

Rozdział 105

 Narracja Anastasii

- To jest twoja ostatnia szansa, którą ci łaskawie dajemy... Wiesz tylko co masz zrobić... - nie mogąc powstrzymać łez patrzyłam się na klęczącego Jaya, który nie wzruszony patrzył się na mierzącego do niego z broni terrorystę

- Naprawdę jeśli myślisz, że przejdę na islam i zabije kogoś z moich przyjaciół to jesteś głupszy niż zakładałem… Wy tego może nie zrozumienie, ale umrę za przyjaciela, którego traktuje jak brata i to jest coś najcenniejszego niż wasza religijna wojenka… - powiedział Jay, na co jego oprawca cicho prychnął kręcąc głową 

-  W takim razie lepiej szybko pożegnaj się z swoimi przyjaciółmi lub pomódl się to tego swego Boga… - gdy Tariq przymknął oczy, niemalże natychmiast poczułam jak moje serce zaczęło szybciej bić. Boże to nie może się dziać naprawdę. On nie może umrzeć. Widząc jak ten człowiek przeładowuje broń szybko wzięłam głęboki oddech, po czym widząc jak naciska spust prędko zaczęłam biec w stronę Jaya, ale nim udało mi się do niego dobiec usłyszałam strzał i zobaczyłam jak Jay z grymasem bólu odsuwa się na ziemię 

- Jay… - czując wdzierające się do oczu nowe łzy przytuliłam bruneta do siebie jednocześnie widząc na jego klatce piersiowej ranę, z której leciało coraz więcej krwi przyłożyłam tam rękę by jakoś zatamować krwawienie 

- Anastasio… Nie… Wszystko jest dobrze… Nawet już mnie nie boli… - wyszeptał cicho z wyraźnym trudem Jay, a ja od razu pokręciłam głową

- Nic nie mów Jay… Zaraz na pewno przyjdzie pomoc i ci pomogą… - szepnęłam na co ciemnooki mając łzy w oczach blado się do mnie uśmiechnął jednocześnie uniósł rękę by delikatnie otrzeć moje mokre od łez policzki 

- Ann… Proszę cię nie płacz… Nie chce umrzeć, ale widocznie tak miało być… proszę cię powiedz moim rodzinie, że bardzo ich kocham, że zawsze będę przy nich… - zaczynając płakać coraz bardziej położyłam rękę na jego ręce mocniej dociskając ją do swego policzka jednocześnie pokręciłam głową 

- Tariq… Proszę cię walcz… dla nich… nie możesz umrzeć… - szepnęłam delikatnie ściskając rękę bruneta, który pomimo spadających po policzkach łez posłał mi swój wspaniały promienno-uwodzicielski uśmiech 

- Gdybym mógł to… walczyłbym nawet dla ciebie… przepraszam, że mówię o tym chyba w… najmniej odpowiednim momencie… ale… to ostatnia taka możliwość… Wiesz Sillo… Kocham cię… całym sercem i całą duszą… Proszę cię pamiętaj o tym i nie płacz za mną… Zawsze będę obok ciebie i będę robił wszystko by nasze uczucie dodało ci sił… Musisz żyć… Kocham cię Anastasio… - jak zahipnotyzowana patrzyłam się w czekoladowe tęczówki bruneta, które z każdą sekundą traciły swój blask, a moje serce coraz boleśniej biło. Boże tak bardzo chciałam usłyszeć to, że mnie kocha, a teraz jednie o czym marzę to o tym by on nie umarł. Nie mogąc przestać płakać mocniej przycisnęłam do siebie rękę bruneta jednocześnie złożyłam na niej pocałunek. Jay gdy tylko wypowiedział ostatnie słowa znów posłał mi swój promienny uśmiech który chwilę później powoli zniknął wraz zamykającymi się oczami bruneta i słabnącym uściskiem jego ręki 


- Nie… - szybko otwierając oczy uniosłam się do pozycji siedzącej i kładąc rękę na klatce piersiowej starałam się głęboko oddychać, ale nie mogłam złapać oddechu, a spływające ciurkiem po moich policzkach łzy i zaciśnięte gardło nie ułatwiały sytuacji

- ANASTASIO… SILLA… To był tylko zły sen… Popatrz się na mnie…. Właśnie tak… I teraz razem ze mną spróbuj wziąć głęboki wdech, a potem wydech, dobrze?... Wdech i wydech… Właśnie tak… - nie wiem po jakim czasie usłyszałam znajomy podniesiony głos, a zaraz potem spojrzałam się na Jaya i słuchując się w jego słowa razem z nim wykonałam kilka głębokich oddechów, a gdy mój oddech w miarę się unormował przytuliłam się do bruneta kładąc rękę na jego lewej piersi by wyczuć bicie jego serca

- Boże Jay… To był koszmar… Nie zdążyłam ciebie uratować… Umarłeś w moich ramionach wyznając mi, że mnie kochasz… - szepnęłam po krótkiej chwili, na co brunet mocniej mnie obejmując zaczął delikatnie mnie kołysać i masować moje plecy 

- Już spokojnie kochanie… Masz rację… To był koszmar, który nigdy się nie spełni… Zobacz jesteśmy w domu, gdzie jesteśmy bezpieczni, a ci ludzie nie żyją… - starając się powoli i głęboko oddychać chowałam twarz w zagłębienie szyi ukochanego jednocześnie nieznacznie pokiwałam głową 

- Ann wiem, że nie chciałaś, ale… chyba obydwoje powinniśmy pójść do psychologa… Ja też miewam koszmary o tamtym dniu, ale… nie przypominam sobie by było tak jak dziś zobaczyłem ciebie… Boże gdy ciebie zobaczyłem wręcz walczącą o oddech… - powiedział po krótkiej chwili Jay, a ja spoglądając na niego niepewnie skinęłam głową 

- Domyślam się jak to musiało wyglądać, więc przepraszam cię za to i… chyba faktyczni będzie najlepiej jak umówisz tą pierwszą wizytę, a potem się zobaczy… - szepnęłam na co ciemnooki lekko uśmiechając się pokiwał głową jednocześnie pocałował mnie w głowę 

- Kochanie nie masz za co przepraszać, bo to przecież nie twoja wina… Zobaczysz, że z czasem będzie lżej… Musi być dobrze… - powiedział od razu Tariq, a ja przytuliłam się do niego mocno 

- Wiesz co jak dasz sama radę to idź do łazienki, a ja pójdę dokończyć śniadanie, dobrze? - spytał się po krótkiej chwili brunet, a ja lekko uśmiechając się do niego pokiwałam głową 

- Jasne, że dam sobie radę kochanie… - nie dodając nic więcej delikatnie pocałowałam ukochanego, na co on od razu zaczął oddawać pocałunek z większą namiętnością 

***

- Ciekawe kogo niesie o tej porze? - gdy tylko usłyszeliśmy dzwonek do drzwi Jay od razu poszedł do przedpokoju, a ja odruchowo poszłam za nim 

- Cześć wam. Mamy nadzieję, że nie przeszkadzamy… - widząc w progu Richiego, Grega i Lily mimowolnie uśmiechnęłam się 

- Cześć wam. Nie przeszkadzacie, więc wchodźcie do środka i mówcie czego napijecie się czegoś oraz czy coś zjecie - powiedział Jay gestem ręki zapraszając do środka Stringów 

- Za jedzenie dziękujemy, ale my kawy to z przyjemnością się napijemy, a Lily herbaty - odpowiedział Richie, na co Jay kiwając głową poszedł do kuchni, a ja gestem ręki wskazałam na salon do którego weszliśmy siadając od razu na kanapie 

- Mogę pobawić się z Rockym? - spytała się Lily, na co uśmiechając się pokiwałam głową 

- Jasne, że tak - odpowiedziałam natychmiast, na co mała blondyneczka obdarzyła nas szerokim uśmiechem, po czym odeszła na bok zaczynają się bawić z kotem 

- No to mówcie co was do nas sprowadza kochani - Jay wchodząc do salonu od razu położył na stoliku tace z kubkami i cukiernicą, po czym usiadł obok mnie, gdzie Greg i Richie uśmiechając się spojrzeli na siebie uśmiechając się do siebie

- Widzicie kochani wam najpierw chcieliśmy powiedzieć o tym, że ustaliliśmy datę ślubu i dokładnie za 3 tygodnie staniemy na ślubnym kobiercu - słowa Grega sprawiły, że mimowolnie kąciki moich ust szerszej uniosły się 

- Wow. Nie spodziewałam się, że tak szybko będziecie chcieli wziąć ślub, ale jeszcze raz wam gratulujemy i mam nadzieję, że zaprosicie nas na ślub - rzuciłam od razu na co chłopaki cicho się zaśmiali 

- Wiesz na to przełożyło się kilka kwestii, a mianowicie przede wszystkim stwierdziłem, że już i tak za wiele czasu straciliśmy przeze mnie, więc skoro się kochamy to nie chce odwlekać tego dnia na jakiś dłuższy termin. No i jeszcze na to wpłynął stan taty, tzn. teraz niby wszystko jest na szczęście dobrze, ale nie wiadomo jak długo tak pozostanie, więc chcemy obaj by tata miał okazję zaszaleć z mamą na naszym ślubie. No i jest jeszcze jedna nie mniej ważna kwestia, tzn. chcę jak najszybciej złożyć oficjalny wniosek o adopcję małej i by tata przed pójściem na emeryturę poprowadził tą sprawę - powiedział Cameron, na co odruchowo pokiwałam głową 

- A co do zaproszeń na ślub to oczywista oczywistość, że jesteście zaproszeni… Przecież nikt by nam nie wybaczył gdybyśmy wzięli cichy ślub bez was… Przez co dosłownie zapowiada się iście wielkie wesele… - powiedział George, na co Cameron cicho się zaśmiał 

- Dokładnie. Ian powiedział, że prawdopodobnie przyleci sam, bo nie wiadomo czy Elena dostanie zielone światło od lekarza na taką dłuższą podróż, co też się tyczy Caroline. Nie wiadomo jeszcze co z Rogerem, a Matteo planuje przylecieć z Domenico i Dante. Daniel powiedział, że on to na pewno przyleci ze swoją rodzinką i jak to stwierdził nie powstrzyma go nawet ewentualne danie mu szlacheckiego tytułu od króla Anglii… - słysząc ostanie słowa przyjaciela tak jak Jay cicho się zaśmiałam

- Czyli faktycznie zapowiada się wielkie i wyśmienite weselisko - podsumował od razu Tariq, na co pokiwałam głową zgadzając się z nim

- No a tak już wracając do naszej głównej przyczyny przyjścia… - George nie dodając nic więcej spojrzał się na swojego ukochanego, który lekko uśmiechając się wziął głęboki oddech 

- Słuchajcie… Oboje z Gregiem bardzo wiele wam zawdzięczamy… Oboje pomogliście nam tak wiele razy i nie wiemy jak możemy się wam odwdzięczyć... Co prawda nasze rodzeństwo będą naszymi świadkami, ale… pomyśleliśmy obaj, że skoro Anastasia jest formalnie amerykanką ze względu na to, tu się urodziła to mogłaby poprowadzić całą ceremonię i udzielić nam ślubu - nie powiem słysząc słowa przyjaciela szokowana spojrzałam się na niego i na fotografa nie mogąc przy tym powstrzymać unoszących się lekko kącików ust 

- Mówicie poważnie? Chcecie bym udzieliła wam ślubu? O matko nie wierzę i w ogóle nawet nie wiem jak miałoby być to możliwe - powiedziałam po chwili patrząc się na Stringów, którzy uśmiechając się pokiwali głowami 

- Nie widzimy lepszej osoby, która mogłaby to zrobić kochana, a o formalności nie musisz się martwić, bo pomogę ci je załatwić. Ty musisz jedynie się zgodzić - dopowiedział Greg, a ja szeroko uśmiechając się pokiwałam głową 

- Naprawdę nie mogliście wybrać lepszej osoby i szczerze mówiąc już nie mogę doczekać waszego ślubu kochani - powiedział Jay, na co Stringowie uśmiechając się pokiwali głowami 

- Wujku Jay możesz ze mną sypać kwiatki jakby chciał… Tatusiowie kupili mi taką piękną różową sukienkę na tą okazję wiesz?… - gdy podeszła do nas Lily, na co Jay od razu posadził ją sobie na kolanach całując w policzek 

- Bardzo dziękuję kochanie za propozycję, ale to ważne zadanie zostawię tobie, wiesz? Nie wiem czy miałbym pasujący strój do twojej sukienki - słysząc słowa bruneta wszyscy cicho się zaśmialiśmy 

- Oj nie bądź taki skromny. Daniel w razie czego chyba pożyczyłby tobie różowy garnitur - nadal cicho się śmiejąc zerknęłam na ukochanego, który spojrzał się spod byka na mówiącego Grega

- Nie bądź taki śmieszny George... Mów lepiej czy przemyślałeś moją propozycję? - tym razem to brunet spiorunował wzrokiem Jaya

- Już ci powiedziałem Jay, że to był jednorazowy występ i nawet te komentarze pod filmikiem, który któryś z was puścił do siedzi nie zmienią tego zdania… Ja nie jestem i nie będę piosenkarzem w przeciwieństwem do mega cudownego przyszłego męża, który bardziej nadaje się na scenę - patrząc się na przyjaciół cicho się zaśmiałam i tak jak blondas pokręciłam głową 

- Jay nic nie mów to jest uparciuch i tyle… Aczkolwiek znam jeszcze jednego uparciucha  o nazwisku Watrin… Anastasio wiem, że masz dziś jechać do szpitala, więc pojedziemy tam razem, bo mam dyżur i mam do ciebie prośbę a mianowicie mogłabyś namówić Chrisa by poszedł do dyżurki pielęgniarek i porządnie się wyspał? Wiem, że to normalne, że cały czas jest w szpitalu biegając pomiędzy salą Belli a salą dzieci, ale on działa już na oparach sił ledwo funkcjonując… Mówiłem mu z innymi pielęgniarkami by poszedł do dyżurki i przespał się jak człowiek, ale on odmawia i tylko drzemie na krześle w stanie czuwania… Naprawdę za chwilę to i on trafi na oddział z wyczerpania… - powiedział Richie, a ja słysząc jego ostatnie słowa ciężko westchnęłam kręcąc głową

- Oczywiście, że z nim pogadam, ale nie wiem czy uda mi się do niego trafić… Rozumiem dlaczego wręcz zamieszkał w szpitalu, ale faktyczni lada chwila sam się znajdzie na oddziale ratunkowym… Powiedz czy masz w ogóle jakieś nowe wieści o Belli i dzieciach? - przyjaciel na początku pokiwał głową, a potem pokręcił głową 

- Wszyscy są bez zmian… Bella ma mieć dziś badania, które pokażą czy i jak nowotwór się posunął czy stoi w miejscu, a dzieci odpukać z każdym dniem nabierają sił, choć nadal stan małej Rose jest poważny… - czując bolesne ukucie w klatce piersiowej nieznacznie skinęłam głową mając nadzieję, że to wszystko dobrze się skończy

- No a tak wracając do głównego powodu naszego przyjścia to mamy też dla ciebie kuszącą ofertę nieodrzucenia - rzucił po krótkiej chwili Greg zerkając pod koniec na Richiego, który kiwając głową szeroko się uśmiechnął

- Widzisz stary… obaj bylibyśmy bardzo szczęśliwi gdybyś zaśpiewał piosenkę, którą wybraliśmy na pierwszy małżeński taniec… Chodzi nam o konkretną piosenkę, a mianowicie o Alle wege Großstadt Freunde. Chyba znasz, prawda? - nie powiem słysząc nazwę piosenki od razu spojrzałam się na Jaya, który pomimo wyraźnego szoku szeroko uśmiechnął się 

- Wow… No nie spodziewałem się takiego wyboru, ale faktycznie piosenka idealnie pasuje do was, bo jedna każda droga jaką przechodziliście prowadziła was ku sobie… Chłopaki będę zaszczycony mogąc ją specjalnie dla was zaśpiewać - powiedział od razu Jay, na co obaj mężczyźni szeroko uśmiechnęli się 

***

- Chris... - widok siedzącego na krześle przyjaciela, który miał schowaną twarz w dłoniach, gdzie jak miałam wrażenie płakał sprawił, że z coraz mocniej bijącym sercem podjechałam do niego

- Czy... coś się stało?... - spytałam się po krótkiej chwili, na co niebieskooki lekko skinął głową, a ja zamarłam 

- Tak... ale spokojnie... to nic złego... tylko... lekarka powiedziała, że stan małej Rosalie się poprawił i główne niebezpieczeństwo minęło... Rozumiesz? Moja córeczka będzie żyła… Oczywiście oboje z Bastianem mogą mieć jakieś problemy ze względu na to, że są wcześniakami, ale poradzimy sobie z tym, prawda? - słysząc słowa przyjaciela mimowolnie szeroko uśmiechnęłam się nie mogąc powstrzymać wdzierających się do oczu łez 

- Boże Chris nawet nie wiesz jak się cieszę słysząc to… Oczywiście, że sobie poradzimy i pamiętaj, że zawsze możecie na nas liczyć… - blondas uśmiechając się do mnie otarł mokre od łez policzki kiwając przy tym głową 

- Uwierz mi, że ja cieszę się o wiele bardziej… Dosłownie czuję jakby ktoś zdjął z mojej klatki piersiowej jeden ciężki kamień… Boże mam nadzieję, że ten drugi kamień nie zmiażdży mi dziś klatki piersiowej… - słysząc ostatnie słowa blondyna sama czując bolesne ukucie w klatce piersiowej na samą myśl o czym on mówi. Kompletnie nie wiedząc co powinnam powiedzieć po prostu wzięłam go za rękę lekko ściskając 

- Wiesz ona jest silna i na pewno nie podda się łatwo… Nie kiedy ma obok siebie ciebie i dzieci… A my wszyscy na pewno zrobimy wszystko by nigdy nie zabrakło jej sił… - szepnęłam po krótkiej chwili na co niebieskooki blado się uśmiechając skinął głową 

- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem wam wszystkim wdzięczny... A tobie już w szczególności... Uratowałaś Bellę i byłaś przy niej gdy ją zostawiłem, a teraz jak tylko możesz pomagasz nam, bo wiem, że dzięki tobie moi rodzice mogli tak szybo przylecieć tutaj i… naprawdę bardzo ci dziękuję za wszystko kochana… - słowa przyjaciela sprawiły, że mimowolnie lekko uśmiechnęłam się do niego kiwając głową 

- Chris naprawdę nie masz za co mi dziękować, ale… no ale jeśli chcesz mi się jakoś odwdzięczyć to… proszę cię idź się porządnie przespać do dyżurki pielęgniarek… - niebieskooki słysząc moje słowa od razu energicznie pokręcił głową 

- Ann wszystko jest dobrze i nie muszę nigdzie iść… - tym razem to ja pokręciłam energicznie głową 

- Blondasie… Wybacz mi, że to powiem, ale ty wyglądasz jak siedem nieszczęść… Wiem, że to normalne w twojej sytuacji, ale… W tym stanie nie pomożesz ani dzieciom ani Belli… Musisz mieć siły a skąd masz je nabierać skoro ty dosłownie nie śpisz a czuwasz na krześle reagując na choćby najmniejszy szmer… Chris ty jesteś na skraju wytrzymałości i zaraz się wykończysz i sam będziesz leżał na którejś z sali pod kroplówką… Naprawdę idź przespać się porządnie z parę godzin, a ja będę tutaj i będę miała oko na dzieci i na Bellę,  a gdyby coś się stało to od razu cię zawiadomię… Proszę cię blondasku nie protestuj tylko zrób to co cię proszę… - mówiąc patrzyłam się na blondyna, który po krótkiej chwili ciężko westchnął niepewnie pokiwał głową

- Może i masz racje... Ale na pewno w razie gdyby coś się działo to mi znać? - lekko uśmiechając się do przyjaciela od razu skinęłam głową 

- Oczywiście, że tak blondasku… Naprawdę nie musisz się o to martwić… - Heine rzucając mi lekki uśmiech przytulił się do mnie, a ja mocniej go objęłam mając nadzieję, że sytuacja przyjaciół powoli zacznie prostować i gdy wreszcie pokonają chorobę będą ze sobą wreszcie szczęśliwi 

***

- Tak. To ja… Dzwonię by się dowiedzieć czy twoja propozycja pracy nadal jest aktualna?... Tak. Pytam się poważnie i Gallegos o niczym nie wie, bo rozstałam się z nim, przez co będę wdzięczna gdybyś nie wspominał m o tym… Uwierz mi, że mi też jest przykro, ale nie w tej sprawie dzwonię… Widzisz potrzebuje pracy i naprawdę jestem gotowa przyjąć twoją ofertę, ale jest pewien problem, bo… jestem w ciąży… Tak wiem, ale… ja naprawdę potrzebuje tej pracy i pieniędzy… Mogę na razie robić cokolwiek, a potem po porodzie pracować jak inne dziewczyny… Proszę cię zastanów się… Dobrze zadzwonię do ciebie jutro. Cześć… - słysząc znajomy głos odruchowo stanęłam chwilę potem ostrożnie wychylając się za ściany wyjrzałam za nią i  widząc Melindę, która płacząc z kimś rozmawiała od razu zamarłam bojąc się, że stało się coś złego. Gdy tylko mulatka skończyła rozmawiać chciała jak nie mam schować trzymaną kartkę i komórkę do torby, ale ona jej wypadła, a cała jej zawartość rozsypała się po podłodze. Mel od razu wstała zaczynając zbierać, ale przyglądając się akurat trzymanemu w ręku zdjęciu USG bardziej rozpłakała się. Nie tracąc czasu szybko podjechałam do przyjaciółki chcąc jej pomóc zbierać rzeczy i biorąc do ręki jak mi się wydaje kartkę, którą chwilę temu trzymała brunetka zamarłam widząc obok jakiś danych, logo, na którym jest kobieta która pół naga tańczyła na rurze. Cholera czy Melinda chce pracować w takim miejscu?

- Mel czy coś się stało? - zadając jedno proste pytanie patrzyłam się na Mel, która zakrywając twarz na nowo wybuchnęła płaczem. Nie tracąc czasu powoli wstałam i siadając na ziemi obok przyjaciółki objęłam ją, na co ona od razu mocniej się do mnie przytuliła 

- Moje maleństwo... Moja mała gwiazdka umiera... - gdy usłyszałam cichy głos Mel zamarłam mając nadzieję, że się przesłyszałam 

- Mel o czym ty mówisz? Co się dzieje? - zadając pytania nieco odsunęłam od siebie mulatkę delikatnie ocierając jej mokre od łez policzki 

- Lekarz dziś na USG zobaczył, że moje dziecko ma poważną wadę i… potrzebna będzie operacja przed narodzinami mojej gwiazdki i chyba prawdopodobnie jeszcze jedna zaraz po urodzeniu… O ile moje maleństwo przeżyje… lekarz nie daje gwarancji… a najgorsze, jest to, że na chwilę obecną nie stać mnie na nie… Rozumiesz?... Moje dziecko umrze, a ja mało mogę zrobić by temu zapobiec... - słowa przyjaciółki sprawiły, że nie tylko poczułam ukucie w klatce piersiowej, ale i jak do oczu napływają łzy. Cholera czy nie mogłoby być więcej spokoju, a nie kolejny dramat 

- Boże kochana… Naprawdę przykro mi… Mel lekarz przecież powiedział, że jest możliwa operacja i jestem pewna, że maleństwo jest po rodzinach silne, przez co da sobie radę… A jeśli chodzi o pieniądze na operację to pomożemy ci i nie musisz szukać pracy w takim miejscu… - brunetka słysząc moje słowa od razu pokręciła głową ocierając swoje mokre od łez policzki 

- Ann… Jak mi pomożecie jak zapewne będziecie chcieli wspomóc Chrisa i Bellę, bo przecież koszt tutaj w grę wchodzą koszty leczenia a także ewentualna rehabilitacja bliźniaków... Mamy tu trzy życia do jednego i rachunek jest prosty... - powiedziała Mel, a ja słysząc jej słowa od razu pokręciłam głową

- Co ty mówisz? Jakie trzy życia do jednego Mel? Każde życie jest ważne i nic więcej się nie liczy… Oczywiście, że ci pomożemy i nie powinnaś myśleć o pracy w takim miejscu… Mel może jednak powinnaś porozmawiać z Izzym… - tym razem to mulatka energicznie pokręciła głową 

- Dziękuję ci, ale… lepiej jeśli pomożecie Belli oraz bliźniakom i na pewno nie porozmawiam z Gallegosem… Moje dziecko ma tylko mnie i muszę poradzić sobie z tym wszystkim sama… Wiem, że tu chodzi o życie mojego maleństwa i to nie jest wymarzone miejsce do pracy, ale… najpierw muszę sama spróbować zebrać pieniądze na operację, gdzie nie chce nic od człowieka, który nie chce znać swego dziecka, a od was może i pożyczę, ale jednak mimo wszystko pomoc Belli jest pierwsza i najważniejsza… Proszę uszanuj to kochana… Dla mojego maleństwa jestem gotowa na wiele i może później nie będę mogła spojrzeć na siebie w lustrze, ale uśmiech mojego maleństwa będzie na pewno mi pomagał jakoś z tym żyć… - patrzyłam się na przyjaciółkę, sama nie wiedząc co mogę jej odpowiedzieć. Z jednej strony jakaś mała cząstka mnie rozumie ją, ale z drugiej tu chodzi o życie maleństwa, ale teraz gdy u Mel silne emocje biorą w górę na pewno nic jej nie przekona 

- Cokolwiek postanowisz to pamiętaj, że masz nas, że zawsze możesz na nas wszystkich liczyć i na pewno ci pomożemy, dobrze? A teraz proszę cię spróbuj wziąć kilka głębokich oddechów by się uspokoić, bo nerwy mogą zaszkodzić dziecku… - Melinda nic nie mówiąc przytuliła się do mnie biorąc kilka głębokich oddechów 

- Powiedz mi lepiej jak ty się czujesz i jak idzie rehabilitacja? Thomas śmieje się, że nigdy nie miał tak upartego pacjenta ja ty, że czasem na ochotę przywiązać cię do krzesła byś choć na chwilę zwolniła… - nie mogąc powstrzymać unoszących się lekko kącików ust cicho się zaśmiałam

- Szczerze? Może i jestem uparta, ale wiesz chce jak najszybciej odzyskać pełną władzę w nogach, ale… pomimo wielkiego postępu jaki nastąpił to coraz bardziej obawiam się, że nie ma szans na to bym odzyskała dawną pełną sprawność i nie myśl, że narzekam, bo i tak szczęśliwa, że w ogóle odzyskałam jakąś część sprawności w nogach, lecz… no wiesz przy dłuższym chodzeniu o kulach nogi tak mnie bolą, że aż czuje je w mózgu czy nie mogę ukucnąć... A to jednak trochę dobija mnie... - mówiąc patrzyłam się na przyjaciółkę, która blado się uśmiechając skinęła głową

- Ann... Domyślam się jak musisz się czuć w takiej sytuacji, ale pamiętaj, że ty i tak już daleko zaszłaś… Spróbuj zachować spokój i być bardziej cierpliwsza, a zobaczysz, że z czasem się ułoży… Musi tak być… - lekko uśmiechając się do mulatki przytuliłam ją do siebie mając nadzieję, że u niej też wszystko się ułoży. A przynajmniej postaram się zrobić wszystko aby tak było. 

***

- Boże tak bardzo bym chciała wreszcie je przytulić… Są takie małe i prześliczne… - słysząc słowa Belli mimowolnie lekko się uśmiechnęłam jednocześnie wzięłam ją za rękę lekko ściskając 

- Wiem kochana, ale teraz inkubatory to najlepsze dla nich miejsca i zobaczysz, że już niedługo będziesz mogła je przytulać do woli… Powiedz lepiej jak się czujesz i co mówią lekarze… - mówiąc nie odwróciłam wzroku od przyjaciółki, która ciężko westchnęła kiwając głową

- Uwierz mi, że nie mogę się doczekać tego momentu i mam nadzieję, że tych chwil nie będzie za mało… Spokojnie Ann… Lekarze mówią, że rana po operacji dobrze się goi, że wyniki krwi no trochę pogorszyły się, ale lekarze każą mi nie panikować i obiecują, że do czasu operacji i rozpoczęcia chemii oraz radioterapii postarają się poprawić te wyniki… Aczkolwiek tak czy siak po prostu boje się o to jak on się rozwinął i jak mój organizm zareaguje na terapię… - z trudem powstrzymując wdzierające się do oczu łzy patrzyłam się na Bellę i czując bolesny uścisk w klatce piersiowe znów delikatnie ścisnęłam jej rękę 

- To normalne, że się boisz, ale pamiętaj, że masz o co walczyć, że masz obok siebie osoby, które zawsze będą obok ciebie i będą ciebie wspierały, dobrze?... Musimy wierzyć, że wszystko się ułoży i… tego się teraz trzymamy, ok? - Is blado się uśmiechając się do mnie skinęła głową 

- Ok, kochana i uwierz mi, że naprawdę mocno wierzę w to, że pokonam to choróbsko i, że naprawdę wszystko będzie dobrze… A teraz proszę zmieńmy temat i opowiadaj jak ci się układa z Jayem... - słysząc ostatnie słowa przyjaciółki szerzej uśmiechnęłam się 

- Szczerze? Jest tak fantastycznie, że czasem gdy się budzę to boję się, że jak otworzę oczy to to wszystko okaże się jedynie pięknym snem... Naprawdę jestem tak szczęśliwa, że aż nie mogę uwierzyć w to, że tak się między nami ułożyło... - Isabell słysząc moje słowa od razu cicho się zaśmiała kiwając głową

- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa kochana i na razie powstrzymam się przed wypowiedzeniem pewnych słów, które zachowam na twój ślub, gdzie gdy padną słowa "ogłaszam was mężem i żoną" to wtedy je z radością krzyknę - nie powiem słowa przyjaciółki sprawiły, że szerzej uśmiechając się cicho się zaśmiałam 

- Co prawda do tego momentu jeszcze trochę, gdzie nawet nie było zaręczyn, więc na razie nie mówmy o tym i cieszmy się, że obie jesteśmy szczęśliwe przy swoich ukochanych… - rzuciłam na co ciemnooka pokiwała głową

- A jak idą sprawy w wytwórni? Potrzebujecie jakieś pomocy? - zadane pytania przez Bels sprawiły, że od razu spiorunowałam ją wzrokiem 

- Kochana ty lepiej skup się nad tym jak sobie poradzisz z dwójką swoich aniołków, bo znając twój i Chrisa charakter to obawiam się jakie wasze aniołki mogą mieć charakterki, przez co śmiem podejrzewać, że oboje będziecie potrzebowali dużo energii i cierpliwości - Is słysząc moje słowa od razu cicho się zaśmiała kręcąc głową

- Cześć dziewczyny… Jak widzę wesoło tutaj… - słysząc znajomy głos odwróciłam wzrok i widzą stojącego w progu Izzyego lekko uśmiechnęłam się, ale dostrzegając jego nieco zaczerwione oczy zmarszczyłam brwi 

- Cześć Lizzy. Czy ty przypadkiem nie powinieneś być w studiu? - mówiąc parzyłam się na przyjaciela, który pokiwał głową

- Umówiłem się z Jayem, że przyjadę później, bo najpierw chciałem zajrzeć do naszych Watrinów… Przyniosłem ci kochana bombę witaminową, czyli same dobre owoce i wyciskane soki z owoców - Izzy nie dodając nic więcej podszedł do Belli i gdy pocałował ją w policzek położył na stoliku siatkę, w której jak nie mam była ta jego bomba witaminowa 

- Dzięki Izzy, ale nie musiałeś… Powiedz lepiej jak idą sprawy z Mel… - czując ukucie w klatce piersiowej na wspomnienie mulatki spojrzałam się na bruneta, który pokręcił głową 

- Wiesz kochana za mocno skomplikowałem to wszystko by dało się łatwo to naprawić… Ale nie martw się… Zobaczymy jak to się wszystko ułoży… - rzucił natychmiast smutno Izzy, a ja odruchowo pokręciłam głową sama nie wiedząc czy faktycznie tak będzie 

- Wiecie co pójdę a raczej pojadę po kawę. Też chcesz coś Izzy? - mówiąc spojrzałam się na bruneta, który spoglądając na mnie skinął głową

- Tak, ale... pójdę z tobą by ci pomóc… Zaraz przyjdziemy Is… - Izzy nie czekają na jakąkolwiek moją reakcje wyszedł z sali, a ja wyjechałam za nim, gdzie od razu po wyjściu z sali zauważyłam, że brunet stojąc przodem do ściany opierał się o nią czołem, a ręką zaciśniętą w pięść uderzał w ścianę

- Izzy... - gdy zaczęłam mówić brunet spojrzał się na mnie ze łzami w oczach kręcąc głową

- Chodźmy gdzieś na bok... Nie chce by Bella to usłyszała i denerwowała się... - czując ból w klatce piersiowej pokiwałam głową, po czym oboje zaczęliśmy iść na stronę automatów z napojami, gdzie gdy po drodze minęliśmy wolne krzesła ciemnooki ręką wskazał na nie, przez co on usiadł na jednym, a ja stanęłam wózkiem naprzeciw niego. Po krótkiej chwili Lizzy podał mi wyjętą chwilę wcześniej z kieszeni kurtki kopertę. Niepewnie ją biorąc zajrzałam do środka i widząc w niej pieniądze znów spojrzałam się na przyjaciela, który zakrywając dłońmi twarz pokręcił głową 

- Ann… Ja znam prawdę… Niechcący podsłuchałem twoją dzisiejszą rozmowę z Mel… Boże… Nie mogę uwierzyć, że moje maleństwo płaci teraz za moje winy… Proszę cię nic nie mów… Ja wiem doskonale, że ona pod swoim sercem nosi nasze maleństwo… To jest jakiś kuriozum…  Miałem zacząć zwiększać natężenie działań walk o nią, ale teraz… ona przecież nie może się denerwować, a zapewne już do rozwiązania ciąży będzie się bać tak samo jak ja… Chryste… Dlaczego jak się już pieprzy to pierzy się na całego?… Widzisz… Ja muszę zrobić wszystko by ona urodziła nasze dziecko… dlatego proszę cię byś dała jej te pieniądze nie mówiąc, że są ode mnie… Ann zanim coś powiesz to przypomnij sobie, że ona chce pracować w klubie nocnym, na co oboje nie możemy się zgodzić, a jak dobrze wiemy ode mnie pieniędzy nie weźmie… Proszę cię Ann… Tu chodzi o tą maleńką istotkę, która teraz umiera i trzeba jej pomóc… Błagam cię… - czując bolesny uścisk w klatce piersiowej patrzyłam się na przyjaciela, który ze łzami w oczach patrzył się na mnie błagalnie

- Powiedz mi czy… Naprawdę kochasz Mel? Chcesz tego dziecka? Czy kieruje tobą tylko poczucie odpowiedzialności? - Izzy słysząc moje pytania od razu na dwa pierwsze pokiwał głową a na ostatnie pokręcił głową

- Wiem, że dałem dupy i zawiniłem w wielu sprawach, ale… uwierz mi, że ja… naprawdę kocham Melindę i nasze maleństwo… Całym sercem ich kocham i jedynie czego chce to tego by oboje byli szczęśliwi i kochani, nawet jeśli ona miałaby być z kimś innym, ale… mimo wszystko najpierw chce zrobić wszystko by ona mi wybaczyła... - powiedział od razu brunet, a ja pokiwałam głową czując, że on mówi prawdę

- Ok... Dam jej te pieniądze mówiąc, że są ode mnie, ale... po porodzie powiemy jej prawdę... I Izzy ona naprawdę teraz potrzebuje spokoju, więc jeśli planowałeś coś naprawdę dużego by udowodnić jej swoje uczucia to może lepiej zmień plany... - mówiąc patrzyłam się na przyjaciela, który ocierając mokre od łez policzki lekko uśmiechnął się 

- Wiem o tym i możesz być pewna, że będę robił wszystko tak by ona nie denerwowała się ale by i też wiedziała, że jestem obok, że myślę o niej oraz  o dziecku i, że bardzo ich kocham... - lekko uśmiechając się do Lizzyego pokiwałam głową, po czym pociągnęłam go do siebie by go przytulić. Cholera nie wiem czy powinnam, ale jednak nie mogę tak tego zostawić i po prostu muszę coś zrobić by im pomóc wrócić do siebie skoro się kochają. 

2 komentarze:

Nita pisze...

Wow!! Ale tu się działo w tym rozdziale... ja nie wiem robiot jak ty to robisz kochana że potrafisz połączyć te wszystkie wątki.. opisać życia tylu bohaterów... Brawa dla Ciebie!

Co do snu to o mamo aż miałam ciarki i mam nadzieję ze ten sen nigdy przenigdy sie nie ziści i nasze Khany będą szczęśliwi :D

Co do Chrisa i Bell to uff faktycznie kamień z serca że z malutką jest lepiej, oby tak dalej! I oczywiście jeszcze żeby tylko Bella wyzdrowiała <3

O nieee biedna Mel..ryczałam po prostu :( To takie niesprawiedliwe..... Oby jej dzieciątko przeżyło.. i trzymam kciuki aby pogodziła się z Izzym widać że mu zależy... a ona w końcu potrzebuje prawdziwego wsparcia ojca dziecka!

Z niecierpliwością czekam na nowy!
Buziaki ;***

Madziusa pisze...

Tak czułam, że Ana poświęciła się/uratowała Jaya :) Ma u mnie plusa :D
Jay sypiący kwiatki hahah aż sobie to wyobraziłam xD

Jaki nowotwór u Belli ?! No nie... no ja się wykończę :O

Mel i Izzy nie są już razem... Mel w ciąży z chorym dzieckiem... nie no to nie na moje nerwy !!! On ją zostawił?! Nie chce znać dziecka... no to niemożliwe!!! Nie mogę w to uwierzyć!

Lecę dalej :)